Dziwny Bóg

 Narodził się nam dzisiaj Bóg. Dziwny Bóg. Zupełnie nie według naszych wyobrażeń.

Z pojęciem Boga wiązał człowiek zawsze dwie cechy: majestat i potęgę. Majestat, który onieśmiela i rzuca stworzenie na kolana, oraz potęgę, której należy się podporządkować i to prędko, bez dyskusji i targowania się. A tu nagle jawi się nam Bóg niepozorny. Bez majestatu i bez potęgi. Leży sobie ot tak, na garści siana, niby małe pisklę w gnieździe. Można Go nie zauważyć. Można przegapić Jego obecność, tak jak się przegapia rzeczy drobne, na których nam nie zależy. Można przejść obok w czapce na głowie i nikt nam tej czapki nie strąci.

Zdziwiony człowiek zaczyna pytać samego siebie, czy takiego Boga można brać poważnie. Bo niby, dlaczego się Nim przejmować? Że stał się człowiekiem? Kto kiedy brał poważnie człowieka? Chyba poeci lub święci. Ale inni? Dla innych człowiek jest przedmiotem służącym do osiągnięcia określonych celów gospodarczych, politycznych, wojskowych. Dopóki jako tako spełnia swoje zadania, dopóty zauważa się go, karmi i przyodziewa, by go tym intensywniej wyeksploatować. Kiedy już niepotrzebny, pokazuje się mu drzwi. Pionek w grze! Kółko w maszynie! Kamień, który się bezmyślnie kopie, jeżeli zawadza na drodze! Jakże wielkie ryzyko wziął na siebie Bóg, stając się człowiekiem! Na domiar złego Człowiek ten jawi się przed nami jako dziecko. Nasze cywilizacje, które mordują corocznie miliony nie narodzonych dzieci, a milionom narodzonych pozwalają umrzeć z głodu i chorób, tylko w teorii przejmują się dzieckiem. Jeżeli je w ogóle zauważają, to chyba tylko dlatego, że to dziecko czasem zapłacze i spowoduje przez to hałas, nie pozwalający spać.

Gdyby przynajmniej Dziecko betlejemskie, które dzisiaj do nas przychodzi, było dzieckiem królewskim albo miało za rodziców parę znanych gwiazd filmu lub piosenki. Napisałyby o tym gazety, zrobiono by reportaż dla radia i telewizji. Ale ono urodziło się w stajni. Narodziło się z nieznanej nikomu matki, do tego w obcym mieście, w podróży, jakby kpiąc ze wszystkich zwyczajów uczciwego przychodzenia na świat.

Jak więc brać takiego Boga poważnie? Toteż nie bierze się Go poważnie. Niestety — nie bierze! Gdyby przyszedł, jak ongiś, na Synaju, wśród grzmotów i błyskawic, rozwalając góry i płonąc ogniem, ludzie stanęliby przed Nim na baczność. Na uroczystym powitaniu z mowami, orkiestrą, z salwą honorową nie zabrakłoby nikogo. Szpaler wyciągniętych ciekawie głów i trzęsących się ze strachu spodni byłby imponujący. Ponieważ Bóg przyszedł na świat poprzez ludzkie ciało i przez stajnię, połowa ludzi Go nie poznała, a druga połowa doszła do wniosku, że nie ma się Nim co przejmować. Po dwóch tysiącach lat od chwili narodzin Jezusa w Betlejem, dla milionów ludzi nie jest On Bogiem, z którym należy się liczyć, którego trzeba słuchać, przed którym pada się na kolana. Dla iluż nie jest On już w ogóle Bogiem! Zrobili z Niego wyłącznie szacowny relikt tradycji, przejaw modnego dziś ludowego folkloru, pożywkę dla rodzinnego i narodowego sentymentu lub zabawkę dla dzieci.

Warto nad tym wszystkim podumać w noc Narodzenia.

Czy wielu ludzi na świecie — ochrzczonych przecież i należących do Kościoła, karmionych od lat nie tylko ewangelią, ale i Eucharystią — podejmie wysiłek, by noc dzisiejszą przeżyć naprawdę religijnie? Iluż z tych, co to gromadnie i omal obowiązkowo przychodzą corocznie na pasterkę, gotowych jest nie tylko westchnąć sentymentalnie przed żłóbkiem, ale i wziąć Tego, Nowo Narodzonego, we własny dom, we własną pracę i we własne życie osobiste, a wziąć Go tam jako Boga, a więc Prawodawcę, którego się i czci, i słucha i któremu pozostaje się bezdyskusyjnie wiernym?

Może więc — zamiast śpiewać urzekliwe kolędy — rozsądniej byłoby dzisiaj pomartwić się trochę z małym Jezusem i pożałować Go, że Mu z tym narodzeniem nie całkiem wyszło? Że się odrobinę przeliczył i zawiódł, aż tak głęboko zniżając się do człowieka?

Nic podobnego! Tajemnica wcielenia i narodzenia jest właśnie taka, jaką ją chce mieć Bóg. I nie wymaga żadnych poprawek ani przeinaczeń.

Przez małego, leżącego na garści siana Jezusa, Bóg wciąż na nowo ukazuje, jaka jest Jego prawdziwa postawa wobec świata i wobec człowieka. Jest to postawa życzliwie ku nam wyciągniętych rąk. Te wyciągnięte ręce zapraszają, nie ciągną za uszy. Stajenka jest ofertą, nie wezwaniem komornika czy prokuratora.

Oferta ta jest skuteczne. Skorzysta może z niego niewielu, jak kiedyś, gdy to kolęda anielska tylko kilku pasterzy skusiła do żłóbka. Ale jeden wolny, świadomie wybierający i spieszący z miłości liczy się tu więcej niż tysiąc niewolników. Pozostali nie zostają przekreśleni. To Dziecko jest cierpliwe. Poczeka. Przyjdą oni później. Może z ociąganiem. Może znużeni i rozczarowani służbą u innego Pana. Ale przyjdą! Przyjdą jednostki, przyjdą także całe narody. Historia świata dostarcza na to mnóstwo przykładów. I właśnie to nieustanne przychodzenie wciąż nowych, wciąż innych, wciąż tak samo —jak tamci pierwsi — zdumio­nych i zachwyconych świadczy, że tajemnica narodzenia nie przeżyła się i nie straciła nic ze swojej atrakcyjności.

Jezus przychodzi jako jeden z nas. „Oto Człowiek" — oznajmi Piłat (J 19, 5). Ten Człowiek narodził się ludziom i dla ludzi. Jest cały dla nas. Wziął ciało, żeby w nasze splamione, udręczone i naznaczone pieczęcią śmierci ciała wsiać ziarno nieśmiertelności. Wziął człowieczeństwo, byśmy patrząc na Niego, dojrzeli wreszcie, ku czemu — według Bożych pla­nów — zaproszeni zostali ludzie.

Ileż możliwości otwiera się przed każdym z nas dzięki Temu, dla nas narodzonemu! W każdym dziecku przychodzi do rodziny przyszłość, możliwość i nadzieja. W każdym dziecku świat dopiero się zaczyna, ale zaczyna się bardzo prosto, zwyczajnie i pokornie. To Dziecko nie sięgnie w stosunku do nas po metody dorosłych. U nikogo niczego nie zburzy, nie złamie, nie stratuje, do niczego nie będzie siłą napędzać, a tym bardziej zmuszać. Chce po prostu wśród nas i w nas róść, a tym samym umożliwić i zapoczątkować nasz własny wzrost. Chce, byśmy spokojnie i bezpiecznie — chronieni ramionami naszego Ojca w niebie — małymi początkowo i nieudolnymi kroczkami dziecka rozpoczęli drogę ku własnej, ludzkiej i chrześcijańskiej dojrzałości, aż dojdziemy kiedyś wszyscy razem, jak mówi Paweł, do człowieka doskonałego, według miary tej pełni i wielkości, które ukazane nam zostały w Jezusie Chrystusie (por. E/4, 13).

W noc wigilijną, gdy witamy wśród siebie „dziwnego Boga", bez majestatu i bez potęgi, nie namawiajmy Nowo Narodzonego do zmiany metod działania. Raczej podziękujmy Mu z całego serca, że spośród wielu dróg prowadzących do świata wybrał właśnie tę najzwyklejszą i najbardziej uczęszczaną: że przyszedł do nas jako człowiek i jako dziecko. Bo tylko takie przyjście daje nam najwięcej szans zarówno na spotkanie się i podanie sobie rąk, jak i na krok w to najtrudniejsze dla człowieka, co jednak z Nim przestaje być trudne: stanie się „nowym człowiekiem" (por. Efl, 15) i dzieckiem Bożym (por. J 1, 12).

Niech życzenie tego właśnie przeobrażającego i uszczęśliwiającego spotkania będzie moim życzeniem dla Was, na tegoroczne święta! 

Ks. Zbigniew